Dodaj do ulubionych

Zginął, bo skończyło mu się paliwo



Piotr Musk

Ludwik Sz. już nigdy nie opowie nam, jak dokładnie doszło do tej tragedii. Był jej jedynym świadkiem, i zarazem – ofiarą. Jednak pewne poszlaki wskazują na to, jak zaskakujące mogą być przyczyny leśnych nieszczęść.

Zaplątana? Zawieszona?

Ludwik Sz. był właścicielem zakładu usług leśnych działającego na Lubelszczyźnie. Tego dnia wycinał gniazdo w rębni częściowej, w drzewostanie sosnowym. Sosny miały ok. 40 cm średnicy i – co okaże się niezmiernie ważne – silnie rozgałęzione korony.


Ludwik Sz. bowiem zginął przygnieciony pniem ścinanej przez siebie sosny. Jak to możliwe, zapytacie? Przecież pilarz przy ścince stoi tuż przy pniaku, może oberwać odziomkiem, może potknąć się na ścieżce oddalania, ale jakim cudem może przygnieść go sam pień obalanej sztuki?


Otóż Ludwik Sz. w momencie, gdy drzewo padło, znajdował się prawie 10 metrów od jego pniaka. Od miejsca, gdzie powinien się znajdować!


Rzaz założony był prawidłowo. Co skłoniło pilarza do oddalenia się od bezpiecznej pozycji przy pniu?

Dlaczego odszedł od drzewa?

I tu powoli zaczynamy rozwiązywać zagadkę. Otóż podczas śledztwa okazało się, że zbiornik w pilarce Ludwika Sz. był zupełnie pusty...


Zapewne było więc tak, że Ludwikowi Sz. paliwo skończyło się tuż po założeniu rzazu podcinającego. Drzewo jednak cały czas stało – najprawdopodobniej jego korona zaplątała się w gałęzie sąsiednich, rozłożystych sosen.
I tutaj poszkodowany popełnił kardynalny błąd – zamiast wezwać pomoc w celu usunięcia zawieszonego drzewa, oddalił się od niego w kierunku pozostawionego sprzętu, zapewne żeby uzupełnić paliwo w pilarce!

 

To jedynie fragment tekstu.

Chcesz czytać całe teksty?  Zamów prenumeratę "Nowej Gazety Leśnej"!

WIĘCEJ




Dodano 15:42 07-08-2012


  


  


  


  


  


Subskrypcja

Zostań naszym subkskrybentem a powiadomimy Cię o każdej nowości na naszej stronie.


Reklama