Dodaj do ulubionych

Wyrok sądowy korzystny dla zakładów usług leśnych

Spór o sukcesywne prace. Prace w ramach umowy na usługi leśne powinny być zlecane sukcesywnie, uznał sąd przyznając rację zulowi w sporze o kary związane z wypowiedzeniem umowy przez Lasy Państwowe

Historia zaczyna się ponad cztery lata temu w jednym z Nadleśnictw. W dorocznym przetargu startuje zul, który dał się poznać jako rzetelna i wiarygodna firma do tego stopnia, że nadleśniczy osobiście zachęcał do złożenia oferty na jeden z pakietów.

Historia prawnego sporu
Nasz bohater, właściciel firmy, zdobywa trzyletni kontrakt na usługi leśne. W perspektywie – sporo pracy, ale i możliwość dobrego, pewnego przez dłużej niż tylko jeden sezon, zarobku. Pakiet jest całościowy, a zatem do wykonanie nie tylko pozyskanie i zrywka, ale również hodowla i ochrona lasu czy rozdrabnianie pozostałości pozrębowych. Umowa, zawarta według zaproponowanego przez Lasy Państwowe wzoru, jest jak zwykle bogata w zapisy o karach umownych.
Pierwszy rok umowy mija prawidłowo. Wykonywanie prac przebiega klasycznie – leśniczowie wystawiają zlecenia, a firma leśna je realizuje. Na koniec roku, w ramach podziękowania za udany sezon, właściciel zula, podobnie jak inne solidne firmy na tym terenie, dostaje nawet upominek od nadleśniczego.

Sytuacja zmienia się w drugim roku współpracy. Wykonawca zaczyna mieć problemy z terminową finalizacją zadań. W miarę upływ czasu robi się coraz gorzej. Na firmie ciążą niezrealizowane zlecenia, a z początkiem kolejnych miesięcy wystawiane są następne. W ten sposób prace multiplikują się.

Stan rzeczy pogarsza się wraz z końcem sezonu zimowego, gdy oprócz pozyskania i zrywki w grę zaczynają wchodzić usługi z hodowli i ochrony. Szczególnie nieciekawie robi się, gdy nadleśnictwo napiera na terminowe koszenie. Lato robi się upalne, co znacznie zmniejsza efektywność pracy, tym bardziej, że tereny objęte usługami są wyjątkowo trudne, bowiem sadzonki gęsto zarastają chwastami.
Właściciela firmy leśnej i jego małżonkę cechuje szczególna przezorność, która po kilku latach, kiedy spór z nadleśnictwem trafi do sądu, okaże się dla nich zbawienna.

Do zamawiającego kierowana jest bowiem liczna korespondencja, w której wykonawcy opisują przyczyny opóźniających się prac. W szczególności i konsekwentnie wskazują, że opóźnienia spowodowane są złą organizacją po stronie nadleśnictwa. Klucz do problemu, nad którym potem będzie zastanawiał się sąd, tkwi w słowie „sukcesywnie”. Wykonawca wywodzi z tego słowa znajdującego się w umowie oczekiwanie, iż prace będą mu zlecane mniej więcej równomiernie. Nie chodzi tu o absolutnie równe rozłożenie objętości zleceń na poszczególne miesiące, ale o uwzględnienie choć w minimalnym stopniu realnych możliwości zula w wykonaniu zadań.

Wykonawca opisuje także podejmowane przez siebie kroki zmierzające do zwiększenia efektywności prac, jak chociażby zatrudnienie dodatkowych pracowników czy wymianę sprzętu na mniej awaryjny. Nadleśnictwo korespondencję odbiera, w biurze dochodzi do licznych spotkań z właścicielami firmy, ale sytuacja nie polepsza się. Po upływie sześciu miesięcy zakres pozyskania okazuje się zdecydowanie większy niż połowa pracy przeznaczonej na ten rok, a opóźnienia wciąż narastają. Zamawiający, realizując uprzednie groźby, zaczyna obciążać wykonawcę karami umownymi.

Zdrowy rozsądek i zaufanie do zamawiającego skłaniają zula do desperackiego kroku. Wysyła do nadleśnictwa pismo z propozycją zgodnego zakończenia współpracy w interesie obydwu stron. Sugeruje, że w takim tempie nie będzie w stanie kontynuować usług. Nadleśnictwo wykonuje pokerową zagrywkę, za którą potem przyjdzie mu sporo zapłacić. Otóż stwierdza, że nie ma prawnych możliwości dobrowolnego zakończenia umowy. Krótko potem zamawiający sam zrywa umowę, zarzucając wykonawcy nieprawidłowości. Podstawą do wypowiedzenia jest zapis, który mówi, że nadleśnictwu przysługuje prawo do rezygnacji, jeżeli zul nienależycie wykona trzy kolejne zlecenia. Umowa daje zamawiającemu także prawo do obciążenia w takiej sytuacji wykonawcy karą umowną stanowiącą 5 proc. wartości kontraktu. Kwota jest niebagatelna, pamiętajmy bowiem, że umowa miała być aż trzyletnia.

Dochodzimy do momentu, gdy sprawia trafia na wokandę. Zul nie płaci dobrowolnie kary umownej, co zmusza nadleśnictwo do podjęcia kroków prawnych. Proces toczy się długo i meandruje. Pierwszy wyrok jest korzystny dla firmy leśnej. Odwołanie zamawiającego powoduje jednak skasowanie tego rozstrzygnięcia i konieczność ponownego przeprowadzenia procesu. Znowu wygrywa właściciel firmy leśnej. Tym razem apelacja nadleśnictwa nie przynosi żadnych efektów. Wyrok, który ostatecznie zapadł w tej sprawie jest ważny dla branży i moim zdaniem powinien zniechęcać Lasy Państwowe do nadużywania uprawnień wynikających z umów.

Nie było winy zula
Sąd uznał żądanie przyznania kar za bezzasadne. U podstaw tej decyzji legło w pierwszej kolejności stwierdzenie, że opóźnienie prac nie wynikało z winy wykonawcy, ale w szczególności z ich niedostatecznej synchronizacji. Sąd potwierdził stanowisko zula, że zakres robót był zbyt duży i uniemożliwiał ich terminową realizację. Wbrew umownemu zapisowi o sukcesywnym zlecaniu prac, przez okres ośmiu miesięcy roku, w którym ostatecznie doszło do rozwiązania umowy, zlecono ponad 90 proc. pozyskania przypadającego na ten rok.

Na marginesie zwrócono uwagę, że wpływ na brak terminowości miała także kwestia przekazywania zleceń dopiero po upływie kilku dni od początku danego miesiąca, co dodatkowo skracało czas na realizację usług. Na ocenę zawinienia wykonawcy wpływ miały również trudne, upalne warunki atmosferyczne, o których skądinąd przed sądem opowiadali sami pracownicy firmy leśnej.

Uwadze sądu nie uszedł fakt, że wykonawca wielokrotnie sygnalizował nadleśnictwu, że zakres zlecanych robót jest zbyt duży. Wskazywały na to zarówno adnotacje na poszczególnych zleceniach, jak i wnioski o przedłużenie terminów ich realizacji, które były rozstrzygane odmownie. Nie stwierdzono tego co prawda wprost w uzasadnieniu wyroku, ale jestem przekonany, że akty staranności i dobra wola firmy leśnej zostały w tym procesie nagrodzone.

U podstaw orzeczenia legła jeszcze jedna konstatacja, dotycząca niewykonania trzech kolejnych zleceń jako przyczyny odstąpienia od umowy przez nadleśnictwo. Okazało się, że skorzystało ono z uprawnienia, którego potem samo nie potrafiło obronić. Nie było bowiem dostatecznych dowodów na to, iż zul w istocie zawinił przy trzech kolejnych zleceniach. Co ciekawe, oprócz kilku szczątkowych notatek leśniczych, brakowało jednoznacznych dokumentów wskazujących na zaistnienie wspomnianej przesłanki. Nadleśnictwo nie rejestrowało kiedy poszczególne zlecenia były kończone. Protokoły odbioru nie były dostatecznie przekonujące, bowiem jak wykazano w procesie ich wydruk i podpis odbywał się zwykle z opóźnieniem. Odnoszę wrażenie, choć taka konkluzja w wyroku nie padła, że nadleśnictwo po prostu na siłę szukało powodów do rozwiązania umowy kiedy okazało się, że właściciel firmy leśnej sam chciałby z niej zrezygnować.

Wyrok kończy następujący wniosek. Sąd, nawiązując do starorzymskiej paremii prawniczej stwierdził, że w sytuacji gdy autorem wzoru umowy jest wyłącznie jedna z jej stron, wszelkie wątpliwości związane z treścią dokumentu należy rozstrzygać na korzyść drugiej, słabszej strony.

Warunkiem przyjęcia, że obciążenie wykonawcy karą było zasadne, okazało się zatem nie tylko wykazanie nieterminowości trzech kolejnych zleceń, czemu zresztą nadleśnictwo nie sprostało, ale także że nieterminowość była zawiniona. Tego jednak zamawiający, jak wspomniałem powyżej, nie był w stanie udowodnić.

Wspomniana uniwersalna reguła interpretacji umów może znaleźć świetne zastosowanie na gruncie współpracy zul – nadleśnictwo w całym kraju. Wszakże każda z umów stosowana w zamówieniach publicznych na usługi leśne jest przygotowywana i niejako narzucana przez zamawiającego.

Łukasz Bąk
Adwokat
Wspólnik w Kancelarii Jaskot – Bąk, Adwokaci


 




Dodano 11:31 18-07-2018


  


  


  


  


  


Subskrypcja

Zostań naszym subkskrybentem a powiadomimy Cię o każdej nowości na naszej stronie.


Reklama