Dodaj do ulubionych

Marka John Deere

Historia marki John Deere to opowieść o spełnieniu amerykańskiego snu. Przez niemal sto lat zapracowali na to John Deere i jego potomkowie.

Jest takie powiedzenie, że trudne czasy tworzą silnych ludzi. I ta opowieść będzie kolejnym potwierdzeniem jego prawdziwości. Przenieśmy się teraz oczyma wyobraźni do Ameryki Północnej początku XIX wieku. Od zakończenia krwawej wojny o niepodległość minęło ledwo 20 lat.

Klęska Brytyjczyków zwieńczona traktatem paryskim ostatecznie przypieczętowała początek nowego państwa – Stanów Zjednoczonych Ameryki. Wtedy wydawały się one światem bez granic – cały kontynent do zagospodarowania dawał nieskończone możliwości. W odróżnieniu od Europy, w której wszystko było już od dawna rozdzielone, Ameryka dawała pole do popisu innowatorom i myślicielom. Ale życie tam nie było usłane różami.


A z pewnością nie należało do takich w stanie Vermont, gdzie na świat w 1804 r. przyszedł bohater tej opowieści, John Deere, trzeci syn Sary i Williama. Małżeństwo to jak na tamten czas nie wyróżniało się niczym specjalnym – łącznie szóstka dzieci, co jak na tamte czasy było czymś normalnym. John musiał pożegnać ojca bardzo wcześnie. Głowa rodziny zginęła na morzu, co zmusiło naszego bohatera do zakasania rękawów.

Nowy świat – stare problemy
John, by wspomóc rodzinę dorabiał jako garbarz, a jako 17-latek został czeladnikiem u kowala. Pięć lat później otworzył już własną kuźnię w Burlington. Dwa razy stracił zakład w pożarze, a lokalizację zmieniał jeszcze kilkukrotnie, co wówczas było czymś zupełnie normalnym – Amerykanie tłumnie ruszyli na podbój zachodu.

John w ciągu kilku lat przesiedlał się ze stanu do stanu, aż w końcu przeniósł się do niedawno założonej osady Grand Detour, uciekając przed zapaścią ekonomiczną, jaka dotknęła Nową Anglię. W 1836 roku zaprosił go do niej jej założyciel, a zarazem przyjaciel Johna. Ten wcale nie miał jednak lekko – przeprowadzając się miał w kieszeni 73 dolary, a za długi trafił raz nawet do więzienia.


W rozwijającej się wsi usługi kowala były na wagę złota. Między innymi za sprawą naszego bohatera osada prędko się rozbudowywała i szybko doczekała się zapory wodnej, młyna i tartaku. Ale o tym za chwilę.


Grand Detour od Vermont dzieli jakieś 1600 km, co przekłada się na 13 dni marszu w świetle dzisiejszych standardów. A kiedyś nie było dróg i wytyczonych szlaków. Wówczas taki dystans wciąż był spory do pokonania. Deere podróż zajęła 3 tygodnie łodzią, parowcem i wozem. Za sobą zostawił żonę z pięciorgiem dzieci, których ściągnął do siebie dopiero po pięciu latach, gdy jego biznes się ustabilizował.


Jak się jednak okazało, po drodze zmieniła się nie tylko okolica, ale też gleba. Osiedlający się w regionie rolnicy byli przyzwyczajeni do piaszczystych ziem na wschodzie, a teraz przyszło im orać w żyznym, ale lepkim podłożu. Preria była nie do pokonania pługami z odlewu – zaklejały się już po kilkunastu metrach pracy.


Wieści o tym szybko dotarły do Johna, wszak jego klientami byli głównie farmerzy. Młody kowal był przekonany, że problem tkwi w chropowatej powierzchni lemieszy i że wykonanie pługa z gładkiej stali rozwiąże problem. Zabrał się więc do przekucia pękniętej piły tarczowej w urządzenie do uprawy gleby.


Legenda głosi, że praktyczny test jego pomysłu w 1837 r. uważnie podziwiało setki farmerów. Inni twierdzą, że zadziałał marketing szeptany i wieść o nowym pługu rozeszła się od jednego zadowolonego rolnika, który kupił pierwszy egzemplarz. Jaka prawda by nie była, wizja Johna wyszła zwycięsko z konfrontacji z rzeczywistością i w 1841 r. jego kuźnię opuszczały już setki urządzeń rocznie.

(...)

To jedynie fragment tekstu. Chcesz czytać całe teksty?  Zamów prenumeratę "Nowej Gazety Leśnej"!

WIĘCEJ

 




Dodano 13:47 24-05-2023


  


  


  


  


  


Subskrypcja

Zostań naszym subkskrybentem a powiadomimy Cię o każdej nowości na naszej stronie.


Reklama