Polityka w Lasach Państwowych
Polityka miała zawsze wpływ na Lasy Państwowe, nigdy jednak nie był on tak silny i tak niszczący na różnych poziomach, jak dziś.
Zaczęło się, jak zwykle, od kadr zarządzających. O ile 10 czy 20 lat temu dyskutowano jeszcze, jak ma wyglądać dobór kadry kierowniczej w LP, jakie ma ona spełniać wymagania merytoryczne czy psychologiczne, o tyle od mniej więcej 8 lat dyskusja ta ustała.
Jedną szybką decyzją porzucono plany stworzenia w Lasach Państwowych systemu zarządzania kadrami z prawdziwego zdarzenia, opartego na opisach stanowisk, jasnych ścieżkach awansu, transparentnych konkursach na stanowiska kierownicze itd., na rzecz arbitralnych decyzji dyrektorów różnego szczebla rozdających stanowiska po linii partyjnej, bądź według własnego widzimisię.
Bez zasad
Słyszałem, że wyrzucając do kosza plany poprzedników, ówczesny dyrektor generalny stwierdził, że kadry to sprawa wyłącznie polityczna, a konkursy byłyby tylko fikcją. I tak plany wprowadzenia do LP w miarę nowoczesnych zasad zarządzania zasobami ludzkimi trafiły do niszczarki.
Choć w zamyśle przyjęty sposób wyłaniania kadry zarządzającej „po uważaniu” miał wyłonić najlepszych kandydatów, których decydenci znali, to brak jasnych reguł sprawił, że z czasem powołania stały się często nagrodą za polityczne zaangażowanie czy osobiste przysługi. Po rezygnacji z nawet lekko iluzorycznych form jawności procedur awansu (jakimi były np. konkursy na stanowiska nadleśniczych), które gwarantowały choć minimalną jasność kryteriów czy poziom kandydatów, na rzecz wyborów „miernych, ale wiernych” pierwszy efekt mógł być tylko jeden: spadek jakości kadr zarządzających.
Ludzie, którzy dostali awans z powodów politycznych, często nie spełniają podstawowych standardów menedżerskich, stąd mnożą się przypadki mobbingu, złych decyzji, nepotyzmu, służalczości czy zastraszania. Na najpoważniejsze stanowiska awansują pracownicy, którzy przez profesjonalne sito selekcji – transparentnej, merytorycznej i sprawdzającej różne aspekty zawodowe, od wiedzy po umiejętności miękkie – nigdy by nie przeszli.
Jeszcze gorzej, jeśli do Lasów trafiają po prostu politycy, którzy tylko przebierają się za leśników. Łatwo im przez usta przechodzą słowa „my, leśnicy” czy „nasz zawód”, choć tak naprawdę ich związek z lasami i leśnictwem jest niemal żaden i sprowadza się do czasowego zatrudnienia. Ci niestety zawsze będą działać w interesie swojego prawdziwego pracodawcy – partii, a nie tymczasowego leśnego „żywiciela”.
Tracony kapitał
Wielu profesjonalistów przestało widzieć swoją przyszłość w instytucji, w której awans czy podwyżka w niewielkim stopniu zależą od efektów i jakości pracy, a w większym od widzimisię nie zawsze profesjonalnego szefa. Każdy leśnik w swoim otoczeniu zapewne zna takich, którzy w ostatnich kilku latach z LP odeszli. Z mojego podwórka – Centrum Informacyjnego Lasów Państwowych, w którym przepracowałem ponad 20 lat, oraz całego pionu komunikacji w LP – odpływ profesjonalistów był bardzo widoczny.
Specjaliści wyłaniani lata temu w transparentnych, publicznych konkursach, w których niekiedy uczestniczyło na jedno miejsce po 100–200 dobrze przygotowanych kandydatów – dziś odchodzą z firmy. Tym to smutniejsze, że LP sporo zainwestowały w tych ludzi, wysyłając ich na studia podyplomowe czy szkolenia. Dziś LP wypuszczają ich na rynek, a ich miejsce zajmują często krewni i znajomi królika, bez kwalifikacji, za to z odpowiednimi koligacjami czy afiliacjami politycznymi.
Odchodzą nie tylko eksperci z dziedzin, które znam najlepiej, takich jak komunikacja społeczna, edukacja, promocja – odchodzą także sami leśnicy, byli dyrektorzy, nadleśniczowie, naczelnicy, specjaliści. Profesjonalna kadra kierownicza przestaje wierzyć w możliwość realizacji zawodowej w obecnej sytuacji.
Po tych, co odeszli, zostają rozpoczęte projekty, pod których sukcesem (np. „Zanocuj w lesie”) dziś chętnie podpisują się ludzie, którzy do ich rozwoju nie przyczynili się w najmniejszym stopniu, a nawet doprowadzali do odejścia lub zwolnienia ich twórców! LP tracą w ten sposób najcenniejszy, bo ludzki, kapitał.
Leśna anabioza
Patrząc z boku, można odnieść wrażenie, że LP zapadły w letarg. Z perspektywy 25 lat pracy, zakończonej nagle w ubiegłym roku, mogę powiedzieć, że zamilkła wewnętrzna debata o kierunkach rozwoju Lasów Państwowych. Niewiele jest projektów o znaczeniu strategicznym, sięgającym perspektywą dalej niż rok czy dwa.
W związku z tym nie ma sporów, nie ma polemik, zainteresowani patrzą „do góry”, a góra… ma chyba inne sprawy na głowie niż przyszłość LP. Plotki hulają po firmie, coraz bardziej żenujące i pośpieszne karuzele kadrowe (szczególnie w niektórych RDLP) wzbudzają krótkotrwałe emocje, ale wewnętrznej dyskusji nad przyszłością firmy brak. Nic dziwnego, że coraz większa część pracowników uważa, jak wynika z badań, że sprawy wewnątrz LP nie idą w dobrym kierunku.
Odpowiedzią części załogi na tę sytuację jest rosnąca obojętność. Niestety, także jeśli chodzi o los majątku własnej firmy. Nikt nie pyta a ogromne sumy wypływające z Lasów, o których informują media, które przypadkowo trafiają często na projekty w okręgach wyborczych rządzących. Na niewielu już robią wrażenie materiały dziennikarskie wskazujące na łamanie regulaminów, podważające sensowność pewnych wydatków czy kwoty przy tych okazjach podawane w mediach. Trwa leśna anabioza.
Większość leśników marzy o tym, by wszystko zostało po staremu (przynajmniej do ich emerytury). „Polski model gospodarki leśnej jest doskonały i zazdrości go nam cała Europa” – słyszę już nie tylko w wypowiedziach do mediów, ale także w rozmowach z samymi leśnikami. Nie będę oceniał tego modelu, ale nie wierzę, że jest idealny i nie wymaga żadnych zmian, poprawek, rozwoju. Przedsiębiorstwa, które się nie rozwijają, wierząc we własną doskonałość, gnuśnieją, szybko tracą kontakt ze światem.
Ścigając się w spełnianiu politycznych zamówień, LP stają się ślepe i głuche na potrzeby otoczenia i własnej załogi. Zapomnieliśmy też o innej prawdzie – jeśli nie będziemy się sami stale doskonalić i zmieniać, ktoś przyjdzie i zrobi to za nas. Wtedy może zaboleć.
Zamknięci w bańce
Logika polskiej polityki jest dziś przerażająco prosta, by nie powiedzieć prostacka. Kto nie z nami, ten przeciw nam – wróg, zdrajca, zaprzaniec. Zniknęły tak ważne dla demokratycznego państwa wartości, jak dialog, publiczna debata czy wypracowany wspólnie kompromis. Zamiast tego mamy walkę plemion i rosnącą polaryzację, którą nakręcają media społecznościowe swoimi algorytmami wpychającymi internautów do szczelnych baniek informacyjnych ludzi o podobnych poglądach.
Partia polityczna ma swój elektorat. Zwykle jest to od kilku do 20–30 proc. aktywnych wyborców, czyli maksymalnie kilkanaście procent społeczeństwa. Do takiej grupy każda partia kieruje swój przekaz i działania. Większość pozostałych po prostu pomija. Nie są ich targetem, przeciągnąć ich na swoją stronę nie ma szans.
Instytucji publicznej tak robić nie wolno. Musi kierować się ze swoimi działaniami i komunikacją do znacznie szerszych grup społecznych, a przede wszystkim do grup bliższego i dalszego otoczenia, tj. w pierwszym rzędzie przedsiębiorców leśnych, drzewiarzy, nauki, wszystkich zajmujących się lasem lub korzystających z niego, społeczności lokalnych, NGO itp. I to niezależnie od preferencji politycznych i światopoglądu ich członków. Mamy zatem do czynienia ze sprzecznym interesem politycznego ugrupowania czasowo będącego u steru i publicznej instytucji. W wypadku przejęcia komunikacji i działań przez polityków przebranych w mundury leśników (a z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie) śmiało można powiedzieć, że realizowany jest interes wąskiej grupy polityków, a nie Lasów Państwowych czy całego społeczeństwa, w imieniu którego leśnicy lasami zarządzają.
Ze względu na te sprzeczności można zatem powiedzieć, że realizując program partii, leśnik sprzeniewierza się idei istnienia Lasów Państwowych, jako instytucji mającej włączać jak najszersze rzesze społeczeństwa w zainteresowanie i troskę o stan polskich lasów, bez względu na ich poglądy.
Wejście do bańki politycznej, zawężenie komunikacji wyłącznie do „swoich” niesie za sobą oczywiste skutki. Każdy podskórnie czuje, że spada prestiż LP, a opinia Polaków na ich temat jest coraz gorsza. Chciałbym tu przytoczyć najnowsze dane na temat oceny działań LP przez opinię publiczną, ale nie mogę. Prowadzone od 2010 roku rokrocznie badania opinii publicznej na temat LP i leśników zlecane przez CILP w poprzednim roku po prostu nie zostały zamówione. Pozostają inne badania lub domysły. Można więc powiedzieć, że obawiając się gorączki, ktoś zdecydował, by stłuc termometr…
Zaniedbana profilaktyka
Leśnicy od lat lekceważyli tę chorobę. Pewna część nawet uśmiechała się do niej życzliwie. Szczególnie ci mniej utalentowani i mniej pracowici, którzy w uczciwej konkurencji na profesjonalizm, wiedzę, umiejętności zarządzania zespołem, planowanie, budowanie relacji, skuteczną realizację zadań i temu podobne podstawy pracy menedżera nie mieliby szans na awanse.
Polityka dała im drogę na skróty. Mętną wodę z niejasnymi regułami i okazjami. Nie trzeba się wykazywać efektami pracy, nie trzeba budować sprawnych zespołów. Wystarczy zapisać się do odpowiedniej partii, podziałać, może porozwieszać plakaty lokalnemu posłowi – i kariera rozkwita.
Inni traktują obecną sytuację, w której znalazły się LP, jak dopust Boży, z którym i tak nic nie da się zrobić. Moja chata z kraja. Lepiej siedzieć cicho, nie interesować się, podpisywać, co każą, liczyć na godną premię kwartalną, nie widzieć i nie wiedzieć za dużo.
Trzecia grupa braci leśnej, która przymykała oko, widząc i po części rozumiejąc, jak upada ich instytucja, to osoby wierzące w bezpieczeństwo własne, tj. specjalistów. Wiedzieli, a czasem i widzieli przykłady politycznej choroby, ale niewiele z tą wiedzą robili, utyskiwali gdzieś po kątach, zdając sobie sprawę, że LP w kraju nie są wyjątkiem, i żyli z nadzieją, że ich osobiście nie dotknie, a władza, jak to władza, kiedyś się zmieni. Czasem niektórzy z nich trafiali na listy osób „niegodnych zaufania”, „podejrzanych politycznie”, a nawet usuwanych z pracy. Ale powolutku, pojedynczo, krok po kroku, by nie pobudzić do skoku gotującej się żaby.
Chciałbym napisać, że była także czwarta grupa – leśników aktywnie sprzeciwiających się upolitycznianiu Lasów Państwowych, publicznie piętnujących patologie, protestujących, no ale nie mogę. Bo grupy takiej nie było (nie licząc cichutkich protestów związków zawodowych po skandalicznej wypowiedzi dyrektora Józefa Kubicy o wsparciu leśników dla jednej opcji politycznej). To, że brać leśna takiej grupy protestu z siebie nie wydała, może być tematem nowego, dłuższego tekstu, ale dziś tylko odnotujmy ten fakt Na pewno też przyszłość wystawi leśnikom za to słony rachunek.
Czy chcemy się leczyć?
Wiele lat temu miałem przyjemność uczestniczyć w zjeździe dyrektorów lasów państwowych z całej Europy w Białowieży. Najbardziej zapamiętałem rozmowę z zastępcą dyrektora instytucji zarządzającej lasami publicznymi w Walii. Zapytał mnie, co mi osobiście najbardziej przeszkadza w rozwoju polskich Lasów Państwowych.
Odpowiedziałem, że ciągłe zmiany polityczne ścisłego kierownictwa, pociągające za sobą zarówno brak ciągłości wielu ważnych projektów, jak i kaskadowe zmiany kadrowe sięgające często do całkiem niskiego szczebla. Zdumiony nie mógł uwierzyć. Dla niego było to niewyobrażalne.
U nas – powiedział – po wyborach zmienia się tylko minister. Cała reszta, włącznie ze ścisłym kierownictwem instytucji odpowiedzialnej za lasy, to służba cywilna, w której funkcje kierownicze pełni się na czas kontraktu i na podstawie wygranego konkursu. I nikt nie ma prawa przed upływem kontraktu usunąć nikogo ze stanowiska, niezależnie od tego, która partia akurat rządzi.
Czy w Polsce jest to możliwe? Nie jestem naiwny i widzę, co dzieje się wokół mnie, czyli w brytyjskim stylu na pewno nie. Każdy kraj ma inną kulturę, inne procedury, prawo i tradycje. Czy zatem nasza choroba polityki jest uleczalna? Czy można się jej pozbyć z Lasów? W całości zapewne nie, ale można jeszcze spróbować zastosować szczepionkę. Być może nie jest za późno. Co to za szczepionka?
Po pierwsze i najważniejsze, budowa takiego systemu zarządzania kadrami, który uciąłby lub choć zminimalizował wpływy polityków na politykę kadrową LP. Systemu opartego na jawności i uczciwej konkurencji, zaakceptowanych szeroko ścieżkach awansu, znanych wszystkim wymaganiom na poszczególnych stanowiskach, konkursach na stanowiska i, być może, terminowych kontraktach.
Moim zdaniem system powołań, zamiast być elastycznym narzędziem zarządzania pozwalającym na szybkie reakcje, stał się zwykłą pałką wiszącą nad powołanymi, których można w każdej chwili i pod byle pretekstem odwołać. Pomysły na zmiany można mnożyć i pewnie znalazłoby się ich wśród samych leśników wiele. Pytanie tylko, kto mógłby te zmiany rozpocząć, skoro zarówno część leśników, jak i politycy czerpią korzyści z obecnej sytuacji?
Artur Rutkowski (na zdjęciu)
Były pracownik Lasów Państwowych, w latach 2010–2022 redaktor naczelny „Głosu Lasu” i „Ech Leśnych”
Dodano 14:12 28-06-2023